Czytelniczkami „Marzycielek” i „Trzynastki na karku” są głównie nastolatki. Chciałabym więc zapytać Panią o najmilsze lub najzabawniejsze wspomnienia z czasów szkolnych.
Niedawno spotkałam koleżanki z podstawówki, które przypomniały mi, jak we wczesnych klasach tej szkoły, będąc pod wpływem "Plastusiowego pamiętnika", wszystkie miałyśmy w piórnikach Plastusie.
Oczywiście sam Plastuś w piórniku mógłby się nudzić, więc należało mu zapewnić rozmaite wygody i rozrywki. Dlatego prześcigałyśmy się w pomysłach, co można nosić w piórnikach, żeby Plastusie dobrze się bawiły. Miały tam wszystko - miniaturowe sprzęty domowe, zabawki, książeczki i gazetki do czytania, przynosiły sobie nawzajem kwiaty i prezenty. To były czasy dużych "chińskich" piórników (najczęściej produkowanych w Polsce, ale wtedy słowo "chiński" oznaczało taki fajny, zagraniczny). W tych piórnikach mieściło się sporo plastusiowego dobytku i jeszcze pozostawało miejsce na pióro, długopis, ołówki, kolorowe flamastry, gumki, linijki i cyrkle. Ale niektóre Plastusie tak obrosły w rzeczy, że ich właścicielki musiały nosić dwa piórniki - jeden był domkiem Plastusia, a drugi - piórnikiem w podstawowym rozumieniu tego słowa.
Na lekcjach języka polskiego młodzież uczy się o procesie twórczym wielkich artystów. Proszę nam zdradzić, jak wygląda Pani proces twórczy. Czy jest tu mowa o impulsie, natchnieniu, a może o długich poszukiwaniach właściwego tematu?
Raczej nie nadawałabym się na bohaterkę czytanki o pisarce, rodem z podręczników z "moich czasów". Nie pisuję gęsim piórem przy świecy w niedogrzanej izdebce w suterenie, ale też nie przesiaduję pod lipą wzdychając do muz. Piszę na komputerze, bo tak jest najszybciej, a pomysły przychodzą mi do głowy nie bacząc na okoliczności - w tramwaju, podczas sprzątania, na rowerze... Dlatego zwykle szybko mi z tej głowy wylatują, bo nie zawsze mam na czym je zapisać. Większych starań wymaga ode mnie uporządkowanie pomysłów, stworzenie z nich całości, która będzie miała "głowę, ręce i nogi". Dla pisarzy "na część etatu", takich jak ja, niezwykle ważna jest organizacja - czasu i powstającego materiału.
Kiedyś pisałam pracę magisterską z zakresu psychologii twórczości. Przeprowadzone na jej potrzeby badania przekonały mnie, że aby stworzyć coś nowego i cennego potrzeba nie tylko nowatorskich pomysłów, ale także umiejętności organizacyjnych.
Dzisiejsza młodzież żyje w świecie telefonów, mp3, laptopów i gier komputerowych. Czy myślała Pani kiedyś o napisaniu powieści, której tematem byłby wirtualny świat pełen pułapek i tajemnic?
Ten świat już pojawia się w moich książkach, a ich bohaterowie korzystają z tych wynalazków. Poznają w internecie inne osoby, szukają tam informacji, przeżywają niezwykłe przygody w grach fabularnych, mają kontakt z osobami z odmiennych środowisk, a nawet kultur. Myślę, że dzięki internetowi dzisiejszym nastolatkom łatwiej jest poznawać świat, a także znaleźć osoby o podobnych zainteresowaniach i rozwijać swoje pasje i talenty niż było to możliwe "za moich czasów". Wtedy człowiek o zainteresowaniach, których nie podzielał nikt z jego otoczenia zostawał z nimi sam i często porzucał swoją pasję. A może to szkoda? Może przez to zmarnowało się trochę talentów?
Paul Valery pisał: „Człowiek poważny ma mało pomysłów. Człowiek pomysłowy nigdy nie jest poważny”. Proszę nam zdradzić, jaką osobą jest Pani na co dzień: uśmiechniętą od ucha do ucha optymistką czy może mocno stąpającą po ziemi realistką?
Zależy jak rozumieć powagę - dla mnie to coś, co wynika raczej z sytuacji niż cecha charakteru. Ludzie, którzy uważają, że "poważny człowiek" to ktoś, kto rzadko się uśmiecha, a łatwo obraża i chętnie narzeka, pewnie nie nazwaliby mnie poważną osobą. Nie jestem z natury posępna ani wyniosła, ale raczej stąpam twardo po ziemi - bo nie mam innego wyjścia. Nie biegam w dwóch różnych skarpetkach, nigdy nie spaliłam czajnika, nie zgubiłam kluczy ani telefonu, a wprost przeciwnie wszystko dokładnie planuję, zapisuję w kalendarzu... Ale żeby cieszyć się życiem i dostrzegać jego uroki, potrzeba pewnej otwartości, przymrużenia oka, a czasem odrobiny szaleństwa...
Jedna z bohaterek Pani książek, Ania Szuch, zapisała w swoim pamiętniku: „Filmy mnie za bardzo nie wzruszają, bo w nich wszystko widać gołym okiem, co innego książki- tam trzeba użyć wyobraźni, własnych emocji, pomyśleć, poczuć”. Jak Pani ocenia współczesne kino fabularne? Czy są jakieś filmy, które potrafią Panią poruszyć głęboko, skłonić do refleksji? A może są też takie, do których chętnie Pani wraca?
Obecnie oglądam mniej filmów niż kiedyś. Albo gust mi się zmienił i stałam się bardziej wymagająca, albo filmy powstają coraz bardziej "byle jakie" i coraz trudniej się czymś naprawdę zachwycić. Najbardziej lubię filmy, które nie są ani całkiem poważne, ani całkiem zabawne. Nie są do końca przyziemne, ale też nie "wydumane". Takie "prawdziwe". I są wśród nich takie, które widziałam wiele razy i chętnie jeszcze wiele razy zobaczę (na przykład "Amelia").
Kiedy byłam dzieckiem, w telewizji emitowano serial, który bardzo chciałabym jeszcze kiedyś zobaczyć "Robin Hood" (w wersji angielskiej "Robin of Sherwood"). To był niesamowicie "klimatyczny" film, w fantastycznymi aktorami i cudowną muzyką zespołu Clannad.
Każdy z nas - szczególnie w czasach „szczerbatego dzieciństwa”- marzy, by być kimś ważnym, by robić rzeczy niezwykłe, wyjątkowe, niepowtarzalne. A jakie były Pani marzenia? Czy pragnienie zostania pisarzem tkwiło w Pani od dawna, może od zawsze?
Jako dziecko miałam wiele marzeń, jak każde dziecko. Chciałam być weterynarzem, leczącym dzikie zwierzęta na sawannie i w dżungli; strażakiem, księżniczką, naukowcem, nauczycielką, bibliotekarką, aktorką albo grać w sławnym zespole.
Książki były ze mną od zawsze. Wychowałam się w domu pełnym książek i odkąd nauczyłam się czytać, zawsze coś czytałam, a odkąd nauczyłam się pisać - pisałam. Obie te umiejętności nabyłam z trudem - dziś pewnie miałabym jakieś orzeczenia od psychologa - ale warto było!
Czytanie i pisanie to fantastyczna sprawa. Dlatego wszystkich czytelników i młodych ludzi, których poznaję na spotkaniach zachęcam do czytania i pisania. Nawet jeśli nie chcecie zostać pisarzami, bo macie inne plany - wiedza zdobyta podczas czytania książek i umiejętność wypowiadania się na piśmie są bardzo przydatne w życiu. Nie tylko pisarskim. Zwróćcie uwagę, ile można czasem zmienić zmieniając choćby tylko jedno słowo na klasówce, w mailu czy w esemesie... ;))
Rozmawiała Urszula Wykurz
Post Scriptum (z bloga Pisarki)
To było moje drugie spotkanie w Poskwitowie.
W niezwykłej Szkole, do której dzieci lubią chodzić, a odwiedzający
ją pisarze – też by chcieli ;P
Pomimo, że jest to niewielka szkoła,
a może właśnie dlatego, panuje w niej niemal
rodzinna atmosfera. Dzieci nie są anonimowe,
nauczyciele znają je i opowiadają z dumą
o ich osiągnięciach. A uczniowie nie tylko chętnie chodzą
do szkoły (niektórzy powiedzieli mi, że nie lubią
ferii!), ale także biorą udział w licznych zajęciach dodatkowych
i konkursach, na których zdobywają nagrody.
Porozmawialiśmy nieco o książkach. Okazało się, że
w szkole jest co najmniej dwoje początkujących pisarzy
– więc trzymam kciuki za nich i za tych, co się nie
ujawnili – też!
Po spotkaniu obejrzałam nową salę gimnastyczną,
w której nie zabrakło nawet ścianki do wspinaczki! Naprawdę
żałuję, że nie trafiłam do takiej szkoły swego
czasu. Też bym ją lubiła! ;)
Dziękuję za miłe spotkanie i za zaproszenie do tej
szkoły!