Życie w Kampali jest zdecydowanie inne niż w spokojnym Kakooge, choć nie należy patrzeć na tę stolicę przez pryzmat stolic europejskich. Na próżno szukać tutaj, miejskiego autobusu, tramwaju, czy metra. Właściwie publiczny transport nie istnieje. Najbardziej charakterystyczne są taxi, nie mylić z taksówką w rozumieniu europejskim. Taxi tutaj - to małe mikrobusy, które zabierają tylu pasażerów... ilu wejdzie. Nie ma żadnych tablic informacyjnych o miejscach dokąd jadą. O to po prostu trzeba zapytać.
Jeśli chodzi o sytuację na ulicach czy drogach to wydaje się, że jeździ się tu z dużą dozą dowolności, która czasem prowadzi do chaosu albo takiego zastoju, że po prostu wszystkie samochody stoją na centymetr od siebie na skrzyżowaniu.. Pośrodku nich policjant rozmawiający sobie w najlepsze przez komórkę. Kiedy skończy rozmawiać próbuje rozładowywać sytuację albo gdzieś idzie po zmianę warty... Bez jakichś z góry określonych reguł, jeździ się jak to powiedział jeden z naszych braci, skutecznie. Czy po chodniku czy po drodze czy pod prąd, czy rowem czy pasem zieleni, to mniej istotne. Pojazdy w ogóle wydają się nie być wykorzystywane zgodnie z przeznaczeniem, ale zgodnie z potrzebą. Np. ciężarówka, nie wozi jedynie towaru lecz może wozić również ludzi, krowy. Z największą fantazją wykorzystywane są rowery. Na rowerze przewieść można, framugę, okno, świnię, kozę, zderzak do ciężarówki, kiście bananów, a nawet cały towar z małego sklepiku. Czasem towar na rowerze jest tak szeroki, że rower stoi w korku za ciężarówką bo jest za szeroki żeby przecisnąć się pomiędzy samochodami. Najszybszy i najskuteczniejszy środek lokomocji to tzw. boda-boda. Motocykle, które służą jako taksówki. Niemal każdy motocykl przyozdobiony jest jakimiś kolorowymi dodatkami. Motocykl zabiera zazwyczaj jednego pasażera, ale tu w Kampali zabiera całą rodzinę. Dziecko na zbiorniku później motocyklista, mama siedząca bokiem na siedzeniu i tata za nimi.
My również często korzystamy z tego środka lokomocji, zamykając oczy kiedy boda-boda slalomem przeciska się pomiędzy samochodami. Już dwa razy niestety boda-boda nie dowiozła nas do miejsca przeznaczenia. Pierwszy raz kiedy jechaliśmy na spotkanie z Arcybiskupem. (Wtedy właśnie otrzymaliśmy nowe imiona od arcybiskupa Marian-Kajubi i ja Kizito fajnie co modliłem się do niego tyle w Zielonej Górze i jest Kizito). Motocykl był zbyt słaby by wyjechać pod górę, pomimo usilnych pragnień właściciela i ogromnej smugi dymu wydobywającej się z rury wydechowej. Drugi raz, jakieś 500 metrów przed domem zabrakło paliwa. Mimo to, motocyklista z boda-boda zaproponował, żebyśmy poczekali, aż on dopcha motor do stacji benzynowej i wróci po nas. Zrezygnowaliśmy. Teraz już jeżdżę po Ugandzie motorem sam, taką starą crossową Hondą. Niestety niedawno się zepsuła na drodze i myślimy o kupnie czegoś mniej zawodnego..
Pomimo tego wspólnie odczuwamy, że ludzie są tutaj naprawdę bardzo przyjaźni. W ubiegły weekend chodziliśmy z Kajubi trochę po mieście. Właściwie Kampala to kilka wyglądających jak miasto ulic otoczonych slumsami. Bez ładu i składu posklejane domki z różnego budulca. Najczęściej z gałęzi, gliny, liści. Niektóre z ohydnych dech poprzybijanych krzywo, ot tak jak się da. Wokół mnóstwo brudnych dzieci. W podartych koszulkach. Smród. Woda i ścieki płyną z szarymi śmieciami i fekaliami strużkami byle niżej, gdziekolwiek. Chodząc tak czułem strach, choć to chyba mój strach bo jak tylko wypowie się jedno jedyne słowo w ich języku natychmiast zaczynają się uśmiechać. Eksplodują radością, bo mówisz tak jak oni. Mzungu a wie jak mówić. To sprawia im największą radość.. Dzieciaki biegają za nami uśmiechnięte, krzycząc mzungu, mzungu...biały, biały. Ale nie ma w tym jakiejś pogardy wręcz przeciwnie zaciekawienie i ufność do tego stopnia, że chwytają za ręce i idą tak za nami długo. I te błagania daj cukierka, daj pieniądze. Biały nie może nie mieć. Pośród tych slumsów widać bezradność, nicość, niemożność. Wyłazi strach, poczucie nieumiejętności i niemożności zmienienia ani przezwyciężenia tego stanu. Widzę, że to ja potrzebuję tych radosnych umorusanych dzieciaków, które z otwartym sercem i ramionami rzucają się na mzungu bez żadnej obawy. A ja niejednokrotnie głaskając i przytulając je lękliwie zastanawiam się czy jakaś pchła albo cholera nie przelezie na mnie. Ten przerażający brud ma naprawdę jakąś oczyszczającą moc. Chyba nikt z taka radością nie witał nas rano czy wieczorem jak te małe umorusane twarzyczki w łachmanach. Wiele z tych dzieci rzuca się wprost w ramiona dosłownie, na oczach mamy taty. I nikt nie boi się uprowadzenia i wielu innych schorzeń wyhodowanych w wypucowanym muzgu mzungu. Te dzieci są tak szczere i otwarte, że poszłyby wszędzie. za nami. Skąd maja takie bezgraniczne zaufanie i ufność.
Wydaje mi się, że Afryka jest moją misjonarką. Tu wszędzie czuć wiarę ja po prostu widać. Niemal każdy samochód, nawet największy wrak zaopatrzony jest w jakiś transcendentny emblemat odwołujący się do Boga. Np. na motorach czyli boda-boda powtarzają się napisy: „Jesus cares”, „Jesus my Lord”, „Jesus my Saviour”, „God is Good”, podobne na rozklekotanych ciężarówkach „God is great”, albo to które spodobało mi się najbardziej na osobowej Toyocie – „Jewish carpenter is my Boss”, mimo wszystko największe wrażenie robią masy dzieci. Ci mali misjonarze, wydają się najświętsi. Bóg pośród tych, którzy kochają go bez łaski, za nic, kochają Katondę (Katonda w języku luganda oznacza Bóg), bo jest i tyle. Wiele się dzieje w sercu. Jakbym dostał jakiejś biegunki wartości, gdzie wszystko co do tej pory ładowałem w siebie wymaga wydalenia i napełnienia się czymś innym. Czymś nowym. Nową wiarą, nowym zawierzeniem. Nowym duchem. Kampala uczy nie tylko języka...
Rano zabijam ze 3 komary pod moskitierą. Rozbryzgują się od czerwonej krwi, ale malarii jeszcze nie mamy.
Fotografie z Afryk io. Szymona możesz zobaczyć na: